czwartek, 2 sierpnia 2012

Rozdział 5

- Dobra, dużo tam masz? - zapytał mnie Zack, późnym wieczorem.
- Nawet, a ty? - pokazałam mu do połowy zapisaną kartkę. Przeleciał wzrokiem po nazwiskach i adresach przebywania.
- Ja skupie się na znalezieniu dobrych wampirów i odwiedzę Szkolenie Przeciw Wampirze, o tak to się nazywa. Ty zostaniesz...
- Nie. Ja pojadę do stowarzyszeń ludzkich. Chce wszystkich zjednoczyć - przerwałam mu.
- Spotykamy się tu dwie godziny przed świtem, jak nie będzie mnie to uciekaj, a jak nie będzie ciebie, to jadę cię szukać, jasne? - spytał, trochę zbyt ostro. Pokiwałam głową, nie chcąc go złościć.
- Trzymasz się? - spytał, gdy dawał mi kluczyki. odsuwałam od siebie myśl o wampiryzmie, ale ona uparcie powracała. Jeszcze nie wiedziałam jak postąpię, ale wiedziałam, że na razie muszę się skupić na walce.
- Tak - odparłam i chwyciłam za klucze, muskając dłoń chłopaka. Powstrzymałam się od przytulenia do niego, tylko wsiadłam do jednego z dwóch aut. Miał przyciemniane szyby i fajne radio. Puściłam muzykę i ruszyłam. Spojrzałam w lusterko. Zack stał z zwieszonymi rękoma, smutno wpatrując się w tył samochodu.
              Wzięłam głęboki wdech i dodałam gazu, śmigając przez ulicę. Dobrze znałam tą okolice, chodź nie wyglądała jak kiedyś. Zaparkowałam obok starej szkoły i wysiadłam, rozglądając się. Nikogo nie zauważyłam, wyjęłam z bagażnika wcześniej zrobione wielkie zakupy i podkradłam się do budynku. Zostawiłam podarunek przed wejściem i wspięłam się do okna, przez które mogłam zobaczyć śpiące o tej porze dzieci. Wyglądały słodko jak zawsze, w głębi pomieszczenia spała Anne. Uroczo uśmiechała się przez sen i słyszałam jak mamrotała moje imie. Łzy podeszły mi do oczu. Zacisnęłam powieki, nie pozwalając im popłynąć. Wróciłam do samochodu. Ruszyłam na zachód, gdy dojechałam do wielkich hangarów. Zwolniłam i wypatrywałam tych szczególnie oznaczonych małymi literkami PW - pogromcy wampirów. Odnalazłam dwa. Wysiadłam i z obawą zapukałam.
- To ja Rose - mruknęłam, wiedząc, że niedaleko siedzi strażnik, mimo wampirzym zmysłom, ciężko mi było go zlokalizować. Uśmiechnęłam się, dobrze się maskują.
- Hasło ?! - warknął ktoś.
- Kołek w serce to za mało - wyrecytowałam. Drzwi otworzyły się ciężko, dwoje mężczyzn przyjrzało mi się nie ufnie, uzbrojonych po zęby.
- Jestem wampirem, ale jestem po waszej stronie - powiedziałam głośno. Zapanował chaos, kilku strażników wyskoczyło ze środka, celując we mnie, a kilka innych cofnęło się z przerażeniem.
- Spokój! - usłyszałam władczy głos i uśmiechnęłam się mimo woli.
- Kope lat, Edwin. Jak leci? - zapytałam. Z ciemności wyszedł wysoki, dobrze zbudowany szatyn. Krótko obcięte włosy fruwały pod wpływem wiatru w nieładzie. Ubrany w skórę, pod którą zapewne kryło się wiele kołków ze srebra.
- Żyję, ale jak widać ty już nie - mruknął i skrzywił się.
- Daj spokój, to nadal ja. Możemy porozmawiać?
- Przecież rozmawiamy - wypuściłam ze złością powietrze, miałam jedną noc, a nie wiadomo ile już czadu straciłam.
- Na osobności - ludzie wokoło nas łypnęli na mnie ostrzegawczo.
- Oczywiście - gestem zaprosił mnie do środka. W jego gabinecie, jeśli można tak nazwać odosobniony kąt, zakryty stosem kartonów, opowiedziałam mu całą historię.
- Hmm. Nienawidzę cię takiej, ale potrafię to zrozumieć. Niestety myślę, że plan nie wypali. Omotał cię, nie ma mowy, żebym poświęcił wszystkich, przykro mi, Rose - mruknął.
- Nie omotał mnie. Wybacz, ale musisz mi pomóc. Inaczej sami nie damy sobie rady, jak chcesz ich pokonać? Trzeba wzniecić wspólne powstanie, inaczej nie mamy szans! - podniosłam głos.
- Oczywiście że nie, ale nie będziemy współpracować z bestiami -  żachnął się.
- Nie wszyscy są tam bestiami. Ludzie dzielą się na dobrych i złych, sam mnie tego uczyłeś. Tak samo wampi...
- Nie! Nie porównuj ich do nas, skurwysyni nas pozabijali, przegrupowali, na razie jestem zbyt zajęty walką o przetrwanie, żeby ryzykować tak wiele, ja mam na sumieniu tych ludzi! - machnął ręką w bliżej nie określonym kierunku. Od zawsze był dla mnie jak starszy brat. Opiekował się mną, zmienił się nie do poznania.
- Boisz się zaryzykować, taka prawda - mruknęłam i wstałam. On również się podniósł.
- Oczywiście, że się boję. Nie przyczynie się do całkowitego upadku ludzkości!
- Już się do tego przyczyniasz - rzuciłam mu na prowizoryczny stół kartkę papieru.
- Ratuje nas - fuknął wściekły.
- Ratujesz swoją dupę, a nie nas, wyginiemy jeśli czegoś nie zrobimy - krzyknęłam.
- Raczej ja wyginę, dla ciebie to bardzo wygodne, bo jak by to się nie potoczyło to zostajesz po wygranej stronie, nie należysz już do nas - po chwili uświadomił sobie jak bardzo mne zranił. Jego rysy złagodniały.
- Ale moja siostra tak - odwróciłam się, próbując ukryć łzy w oczach, niestety nie udało mi się to.
- Rose...
- Zadzwoń jak zmienisz zdanie - spojrzał na kartkę a ja ruszyłam ku wyjściu.
- Nie miałem tego na myśli - bronił się idąc za mną.
- Miałeś, oboje dobrze to wiemy, ale jak nie wygracie, ja również ucierpię życiem - celowo powiedziałam o nich jako innym gatunku. Tak było. Nie byłam już człowiekiem. Wyszłam z hangaru i podbiegłam do auta z wampirzą prędkością, by nie mógł mnie dogonić. Wsiadłam  odjechałam. Straciłam mnóstwo czasu, bałam się, że nie zdążę na czas. Dociskałam gaz, gdy uświadomiłam sobie, że nadchodzi ranek. Spóźniałam się o dobre kilkanaście minut. Nagle drogę zajechał mi inny samochód. Odbiłam w bok, hamując. Oddychałam ciężko. Mało brakowało, a doszło by do wypadku. Nagle od strony kierowcy zauważyłam mężczyznę.
- Jak jeździsz, głupia suko?! - usłyszałam i nagle obcy wyrwał drzwi i odrzucił je za siebie. Krzyknęłam.
- Zostaw... - jęknęłam przerażona.
- Zapłacisz mi za to! - krzyknął mężczyzna. Wyciągnął ręce w moją stronę, ale nagle zamarł. Osunął się na ziemię, a nad nim stał Edwin. Z pleców leżącego wystawał srebrny kołek.
- Co ty tu..? - zaczęłam.
- Też posiadamy szybkie samochody. Chciałem cię sprawdzić, chodź, nie ma czasu - poderwałam się z miejsca i usiadłam w aucie przyjaciela. Ruszyliśmy, pokazywałam mu drogę, błagając by się pośpieszył. Byłam półgodziny do tyłu. Chwile potem wpadliśmy razem do mieszkania, z którego wyjechałam.
- Zack?! - krzyknęłam. Zmaterializował się obok mnie.
- Całe szczęście, nic ci nie jest. Martwiłem... - urwał, gdy dostrzegł Edwin'a.
- To jest dowódca Pogromców Wampirów, ludzkich - kiwnęłam na niego.
- Rozumiem, co was zatrzymało? - spytał i zmrużył oczy.
- Jakiś wampir, próbował zabić Rose, bo w nią wjechał - Zack momentalnie otaksował mnie wzrokiem, sprawdzając czy nic mi nie jest. Jego mina wyrażała głębokie zmartwienie.
- Zabiłem drania - dodał mój przyjaciel.
- Masz u mnie ogromny dług wdzięczności - powiedział wampir. Niedługo potem usiedliśmy i omówiliśmy jeszcze raz nasz plan. Był już środek dnia, gdy Edwin postanowił wracać.
- Zastanowię się jednak nad waszą propozycją, a co z...?
- Większość wampirów jest za powstaniem, zdążyłem już złączyć dwa bractwa, które działają przeciw RWD. Opowiadają się po naszej stronie - odparł.
- Dobra, ja wrócę i pogadam z moimi dowódcami. Zadzwonię - już miał wyjść, ale podszedł do mnie.
- Uważaj na siebie - odparłam.
- Wiesz, że nie chciałem cię urazić, prawda? Nie chce zepsuć tego co było i mam nadzieje jest między nami. Zawsze będziesz moją małą Rose, nie ważne czy mała gówniara, czy wampirzyca, zdajesz sobie z tego sprawę? - zapytał, kładąc mi ręce na ramionach.
- Tak, dziękuję, to dużo dla mnie znaczy - przytuliłam go i wyszedł.
___
- Od jak dawna się znacie? - zapytał mnie Zack, gdy zapadał wieczór, a my byliśmy kompletnie wykończeni planowaniem.  
- Od dziecka, był dla mnie jak starszy brat - uśmiechnęłam się. Wampir jednak nie zdążył ukryć swojego wyrazu twarzy.
- Rozumiem...
- Jesteś zazdrosny! - wybuchnęłam śmiechem.
- A tak, jestem. Zadowolona? - siedział na kanapie a ja leżałam oparta o zagłówek, trzymając swoje własne nogi na jego kolanach.
- Każda kobieta była by zadowolona - mruknęłam.
- Ale ja pytam o ciebie. Czy ty jesteś zadowolona - udałam, że się zastanawiam, połaskotał mnie, dla popędzenia.
- Dobrze już dobrze - zachichotałam - Tak, jestem wręcz zachwycona - uśmiechnęłam się promiennie.
- To bardzo dobrze.
- Dlaczego? - spytałam zaciekawiona.
- Bo to znaczy, że jednak coś do mnie czujesz - spojrzał mi głęboko w oczy. Zrobiłam sę czerwona.
- Już późno, zaraz wyruszamy dalej - zmieniłam temat i wstałam.
- Nie możesz wiecznie uciekać - powiedział. A właśnie, że mogę, pomyślałam.
- Nie uciekam, zbieram się, bo są w tym momencie ważniejsze sprawy - krzątałam się po pokoju, bez celu, on tylko przypatrywał mi się rozbawiony.
- Jeszcze godzina, co takiego chcesz robić? - spytał przebiegle.
- No wiesz... To i tamto... - mruknęłam.
- Patrz tu jest coś do zrobienia - powiedział poważnie.
- Gdzie? - spytałam z ulgą, podeszłam do niego. Ten ni stąd ni zowąd rzucił mnie na kanapę i pochylił się nade mną.
- Tutaj - dotknął palcem moich warg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz