- Czuję to. Nie bój się, na razie nic ci nie zrobię - roześmiał się na całe gardło. Spojrzałam na niego cierpko.
- Nie boję się o siebie - wyjaśniłam. Lekkie zaskoczenie wykrzywiło jego rysy.
- Ohh rozumiem. Ja dotrzymuje umowy - mruknął i podniósł ręce do góry. Zmarszczyłam brwi. Wampir, zabójca zachowywał się jak... człowiek.
- Gdzie chcesz mnie wywlec? - zapytałam, zganiając niepotrzebne myśli na drugi tor.
- Do mnie - uśmiechnął się.
- Do... gdzie? To wy macie jakieś mieszkania? - zapytałam zaskoczona znów go rozbawiając.
- A co myślałaś? Że żyjemy w głuszy? - odpalił silnik i ruszył z piskiem opon, zwracając na siebie uwagę całej okolicy. Skrzywiłam się.
- Musiałeś? Nie wiem gdzie żyjecie. Byłam zbyt zajęta walką o życie, żeby badać wasz styl życia - mruknęłam i zapatrzyłam się, jak z wielką prędkością mijaliśmy przesiąknięte krwią miasta.
- To możesz być zadowolona - powiedział po dłuższej chwili. Na początku nie skojarzyłam o czym mówi.
- A to dlaczego? - zapytałam, mrużąc oczy.
- Bo już nie musisz walczyć o życie - włączył cicho radio. Usłyszałam pierwsze rytmy mojej ulubionej rock'owej kapeli.
- Tak. Jestem zachwycona - odparłam sarkastycznie.
- A czemu nie? - zapytał unosząc jedną brew jednocześnie spoglądając na mnie.
- Bo moja młodsza siostra i inni nadal to robią. Mało tego, nie muszę walczyć, bo jestem już martwa - zacisnęłam dłonie w pięści.
- Nie wiesz jak to jest być martwą - warknął. Przypomniałam sobie, że raczej nie powinnam drażnić wampira, ale było już stanowczo za późno na złagodzenie emocji.
- Nie zadecyduje o sobie. Nie mogę nic zrobić. Możesz mnie zabić, zrobić ze mną co chcesz w każdej chwili. Nie mam własnej woli, chyba wolałabym nie żyć - skwitowałam.
- Nie chciałabyś, możesz mi wierzyć na słowo - uciął dyskusje. Kilka godzin później zatrzymał samochód na wzgórzu, przed wielkim domem.
Bez słowa wysiadłam za nim z samochodu. Szedł w normalnym dla mnie tempie, po chwili otworzył mi drzwi pałacu. Było tam cudownie. Po miesiącach męki i życia w totalnym ubóstwie, zachwyciłam się tym.
- Mieszkasz tu zupełnie sam? - zapytałam. Rzucił mi niebezpieczne spojrzenie.
- Już nie - rozejrzałam się. Marmurowe podłogi, stare kredensy i długie schody prowadzące na piętro.
- Ładnie tu? - powiedziałam nie pewnie.
- To dobrze i chyba nie muszę cię informować, że nie możesz stąd wychodzić? - rzucił naburmuszony, jęknęłam.
- Naprawdę? Śmiertelnie obrażony wampirek? - spytałam i skrzywiłam się. Fatalny dobór słów.
- Nie drażnij mnie - warknął i spojrzał mi w oczy.
- Bo co? Zabijesz mnie? - zapytałam kwaśno.
- Mam w garści ciebie i twoich bliskich - przypomniał mi. Wściekłam się. Nienawidziłam być szantażowana, i nie musiał mi przypominać jak bardzo bezlitosną bestią jest.
- Gdzie mam spać?- zapytałam tylko. Wskazał drzwi od pokoju na górze i poszedł do innego pomieszczenia. Wbiegłam po dwa schodki i otworzyłam mahoniowe drewno. Przede mną rozciągał się sporych rozmiarów pokój. Bladozielona tapeta była w niektórych miejscach zarysowana. Dwuosobowe łóżko, przykryte białą pościelą a obok stolik z lampką. Nie było okna, ale za to inne drzwi prowadzące zapewne do łazienki. Zaskoczył mnie luksus tego miejsca. Po mojej prawej znajdowała się półka z książkami, kiedyś uwielbiałam czytać powieści fantastyczne, lecz gdy jedna z nich zdawała się wejść w życie, rzuciłam to. Po lewej komoda z ubraniami i biureczko. Wszystko mi się podobało, ale bałam się to przed sobą przyznać. Nie mogłam tak żyć, gdy reszta moich kompanów walczyła o przetrwanie.
Padłam na pościel i zaczęłam cicho płakać. Wiedziałam że wampir mnie słyszy, ale nie obchodziło mnie to, wiedziałam, że takie stwory jak on nie mają za grosz pozytywnych odczuć. Nagle w drzwiach stanął Zack.
- Mam interes do ciebie - wysunął na wstępie.
- Po usługiwać ci, żebyś zostawił moją rodzinę w spokoju?! - krzyknęłam.
- Nie, ale skoro nie jesteś zainteresowana, przyjdę jak się uspokoisz - wyszedł, nim zdążyłam mrugnąć.
- Ależ nie krępuj się w ogóle - mruknęłam sfrustrowana. Leżałam tak dobrych kilka godzin, zanim nie zaburczało mi w brzuchu. Postanowiłam umrzeć z głodu, dopóki nie poczułam zapachu frytek i kurczaka.
- No chodź bo wystygnie! - usłyszałam z kuchni. Niechętnie dźwignęłam się na dół, poprawiając swój wygląd. Podniosłam głowę wysoko, by nie okazywać słabości. I równym krokiem weszłam do kuchni, z której pochodził głos.
- Smacznego - mruknęłam i usiadłam przy malutkim stole. Walnął się w czoło, co wyglądało dosyć komicznie, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- To dla ciebie, tłumoku - powiedział na głos.
- Nie mam apetytu - powiedziałam wyniośle.
- Burczenie twojego brzucha słychać było aż tu - postawił mi talerz przed nosem, nim zdążyłam się pohamować wciągnęłam przepyszny zapach nosem.
- Nie zjem tego - mruknęłam i odsunęłam od siebie talerz.
- Zjesz - usiadł naprzeciwko mnie i przysunął do mnie jedzenie.
- Nie - byłam uparta.
- Bo będę musiał cię nakarmić - zagroził.
- Nakarmić się mną czy mnie? Bo nie wiem czy dobrze zrozumiałam - zmrużyłam oczy. On przeklną cicho.
- Nie będę się tobą żywić. Ja nie żywię się... ludźmi - patrzył na mnie w skupieniu, świdrując mrocznym spojrzeniem. Roześmiałam się głośno.
- Oczywiście - wydukałam, nadal chichocząc. Nagle podwiną rękawy swojej kurtki i moim oczom ukazały się duże blizny, kontrastujące ze skórą. Momentalnie spoważniałam i wzięłam mocny wdech.
- Żywię się swoją krwią dopóki mogę, gdy nie wystarcza mi sił biorę od kogoś, ale nie zabijam go. Biorę tyle żeby przeżyć, ale to w ostateczność. Raz... na miesiąc - schował ręce pod stół.
- Nie rozumiem - zadowoliły go moje słowa.
- No właśnie, masz bardzo jednolite spojrzenie na mój gatunek, ale nie wszyscy jesteśmy źli - mruknął.
- No tak. Jakie to oklepane, z którego romansidła wziąłeś ten tekst? - zapytałam sarkastycznie.
- Fantastyczne metody Kamasutry - podparł brodę rękami.
- C-co? - zaskoczona, spojrzałam na niego jak na wariata. Roześmiał się.
- Jesteś bardzo obcesowa, trzeba cię zszokować, żebyś zamknęła buźkę - powiedział wesoło.
- Może lepiej coś zjem - mruknęłam i przezwyciężyłam dumę wchłaniając porcję frytek.
- No więc. Oczywiście są tacy, którzy nienawidzą bycia tym kim są. I doprowadzają do samobójstwa, paląc się na słońcu. Ale to nie ważne. Jak byłem w Radzie...
- W czym? - spytałam z pełnymi ustami.
- Radzie Wampirów Delegatów. Byłem za życiem w kompromisie z ludźmi ale inni woleli przejąć nad wami władzę. Pomyślałem, że może z pomocą Wygnanych i...
- Czego? - zakrztusiłam się, poczekał aż się uspokoję.
- Wygnani to wampiry które nie służą już RWD. Chciałem zorganizować powstanie. Żeby przeciwstawić się reszcie. To chyba tyle jeśli chodzi o mój gatunek. Więc jak jest z ludźmi? - spytał. Przełknęłam ostatni kęs.
- Na obrzeżach miast znajdują się resztki ze stowarzyszeń, które... - zawahałam się. Czy ja właśnie nie zdradzam tajemnic wrogowi?
- Możesz mi ufać - powiedział, ale ja spojrzałam na niego wściekle.
- To chyba nie wystarczy.
- No dobrze - wstał i podszedł do drzwi wychodzących poza dom. Otworzył je i rzucił coś do mnie. Kluczyki.
- Po co...?
- Weź je. Samochód jest szybszy od możliwości wampirycznych. Weź i jedź, jeśli nie chcesz mi zaufać. W samochodzie masz mapę, dzięki której trafisz do bliskich. Ale jesteś na tyle inteligentna, że wiesz, że ludzie sami sobie nie poradzą w walce.
- Co ma znaczyć "na tyle" ?! - warknęłam. Uśmiechnął się w odpowiedzi. Podeszłam do drzwi, spojrzałam w noc, na samochód, potem na kluczyki, nadchodził świt.
- Nikomu o was nie powiem - obiecał.
Przed oczami stanęła mi twarz siostry, zrobiłam krok w przód...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz