środa, 26 września 2012

Rozdział 9

Wstałam, nie do końca świadoma swoich ruchów. Ruszyłam przed siebie, z dala omijając zbiegły tłum. Skierowałam się w stronę ulicy, nie długo miało wzejść słońce. Planowałam poczekać, aż mnie doszczętnie spali. Dołączyć do zmarłej Anne. Która zmarła przeze mnie. Czułam się z tym bardzo źle. Zauważyłam, że niebo zaczyna się rozjaśniać. Zastanowiłam się, jak długo tak szłam wpatrując się tępo przed siebie. Nie zauważyłam jak odeszłam daleko, nie wiedziałam gdzie się znajduję, ale było mi to bardzo na rękę. Bo skoro ja odeszłam tak daleko, sama nie wiedząc gdzie, oni również nie mogli tego wiedzieć, by mnie gonić.
- Szybciej, proszę - wyszeptałam. Modliłam się o ból. Chciałam cierpieć za to do czego dopuściłam. Nagle poczułam ogromne szarpnięcie. Nim się obejrzałam, leciałam w dół. Chlupnęło, gdy ciężko wylądowałam w ciemnym tunelu.
- Kazałem Ci cierpieć, śmierć była by zbyt prosta - usłyszałam z góry głos kolegi Brada.
Leżałam, patrząc się w małe światełko nad sobą. Nie wiedziałam jak się wydostać. Słyszałam biegające dookoła mnie stworzenia. Postanowiłam o tym nie myśleć, by nie dać się zwariować. Brudna woda w starej studni wpływała mi we włosy i pod ubranie. Ale nie przejmowałam się tym. Myślałam tylko o mojej biednej siostrze. Nagle dostałam olśnienia. "Mordował" - powiedział. Czyli nie została zamieniona w wampira, odeszła z tego świata. Jest już daleko, w miejscu bezpiecznym, jest razem z rodzicami. A gorszej kary dla Zacka bym nie wymyśliła. Wstałam, gotowa wyjść, zauważyłam że nadeszła znowu noc. Poczułam nieprzyjemny ból, który rodził tylko coraz większą agonię. Jęknęłam i upadłam. Łapałam się za gardło, nie mogąc zlokalizować źródła bólu. Przeszywał mnie na wskroś. Nie myślałam już o ucieczce. Nie mogłam myśleć o niczym. Nagle coś obok mnie chlupnęło cicho. Zobaczyłam czyjeś ramię przy moich ustach. Zatopiłam w nim kły.
Piłam, nie potrafiąc się oprzeć. Czułam, że to krew jakiegoś wampira. Nagle odsunął mnie od siebie i złapał za linę wiszącą nad nami. Byłam tak oszołomiona, że nie poznałam go. Uciekł, nim zdążyłam mu się przyjrzeć. To nie mógł być nikt znajomy, bo w przeciwnym razie, po co by uciekał? Złapałam za linę i powoli wciągnęłam się po niej. Byłam słaba, ale siły dawała mi krew, którą wypiłam. Nie była to krew człowieka, więc nie czułam się w pełni na siłach. Po wyjściu, nie wiedziałam w którą stronę się kierować. Szłam przed siebie, aż doszłam do miasta. Uderzyło mnie to co zobaczyłam, szkło na ulicach, krew i rozkładające się ciała. Zakręciło mi się w głowie. Po części z głodu, po części z obrzydzenia i strachu. Oparłam się o jedną ze ścian, gdy ta nagle opadła. Wpadłam do oświetlonego pokoju i usłyszałam jęki, płacz i zawodzenie. Ujrzałam czteroosobową rodzinę, przytuloną do siebie. Dwoje rodziców i dwoje dzieci: dziewczynka i chłopak, korciło mnie by się na nich rzucić. Ale dotarło do mnie, że wcale nie byłabym lepsza od wampirów, którzy wymordowali wioskę i doprowadzili tą rodzinę do takiego stanu.
- Przepraszam - wyjąkałam. Ojciec zasłonił swoim ciałem resztę, ale się rozluźnił.
- N-nie szkodzi. P-pozwól, że ci pomogę - zasugerował. Jego żona wzięła głęboki wdech, zakrywając jedną ręką usta.
- Nie boi się pan mnie? Jestem wampirzycą - odparłam zszokowana. Potknęłam się o coś i runęłam na ziemie jak długa, zrobiło się ciemno.

Kilka godzin później leżałam na jednym z prowizorycznych łóżek, mężczyzna zabierał moje brudne ciuchy. Ja byłam umyta, przebrana i wypoczęta.
- Od dawna wierzę, że każdy ma jakiś wybór. Ludzie również zabijają. Sami wybierają taką drogę. Myślę, że nie każdy wampir chciał nim być. Nie każdy zabija, prawda? - spojrzał na mnie uśmiechnięty, mimo, że jego oczy pozostawały smutne.
- Nie rozumiem skąd w panu tyle wyrozumiałości. Sama do niedawna byłam człowiekiem, nienawidziłam wampirów. Podejrzewam, że gdyby taki się dostał tam gdzie byłam, zabiłabym go, chcąc chronić ludzi - odparłam.
- Ale czy wtedy nie zniżyłabyś się do ich poziomu? - spytał poważnie, siadając na przeciwko mnie.
- Ma pan rację - po policzku spłynęła mi łza.
- Hej, ja mam już swoje lata. Ty jesteś młoda, nie byłaś przygotowana na coś takiego. Widzę, że obarczono cię prawdziwymi obowiązkami, rozumiem twój gniew. Ja również go czuję, ale staram się panować nad nim. Rzecz w tym, żeby panować nad złymi emocjami, nie dać im dojść do głosu. Za wszelką cenę starać się przeżyć dobrze swoją szansę - pogłaskał mnie po ramieniu.
- Przepraszam. Po prostu nie wiem co mam dalej robić - zawiesiłam głos.
- Może zabrzmi to niegrzecznie, ale wróć tam skąd przyszłaś. Uciekłaś, prawda? - wstał.
- Tak...
- Ucieczka nie rozwiąże problemów, musisz wrócić i zmierzyć się z nimi. Nie pokazuj, że jesteś słaba, bo tak nie jest. Musisz wziąć się w garść - wstałam również, uścisnęłam mu rękę.
- Nawet nie znam pana imienia - mruknęłam, wychodząc.
- Imię jest nie istotnie, nie chciał bym, byś w jakiś sposób czuła do mnie sympatię. W tym świecie, to jest zbędne. Łatwiej ci będzie odejść - wyszłam, naprawiając prowizoryczną ścianę. Odeszłam. Bez pożegnania. Tuż przed wyjściem z miasta, odwróciłam się.
- Dziękuję - wyszeptałam i ruszyłam biegiem w stronę, z której przyszłam.

_____________________________________________

Mam dwie prośby . :)
Jeśli macie do mnie pytanie - kierujcie je na formspringa. Link na górze.
Rozdział przeczytany, podoba się? Zostaw proszę komentarz : )